Wspominałem już o autoagresji i oskarżeniach. No to teraz ich rozwinięcie.
Pewnego pięknego listopadowego dnia Anno Domini 2021 młodsze z dzieci było przeziębione, smarkało, więc zostało w domu, bo lepiej posiedzieć z dzieciakiem tydzień niech się podleczy niż potem dwa lub trzy jak się rozchoruje całkiem a potem pewnie jeszcze pozaraża resztę i po kolei to będzie ze dwa miesiące – kto ma dzieci, ten się teraz uśmiechnął.
Pannica zrobiła bajzel w pokoju, to pannica miała poukładać zabawki, które porozrzucała – proste. Bardzo jej to nie w smak było, więc w ramach złości zaczęła rozwalać wszystko jeszcze bardziej i przy okazji tłuc się różnymi zabawkami robiąc przy tym niesamowicie dużo hałasu. Poszedłem zatem sprawdzić o co chodzi. Zaglądam do jej pokoju a ta tłucze się po głowie zabawką zadziubaną z pokoju najstarszego syna. Zobaczyła mnie, to zostałem świrniętym kotem (tą zabawką) rzucony i usłyszałem oświadczenie, że w przedszkolu powie, że to ja ją uderzyłem. Nawet nie wchodziłem do pokoju, bo i po co, młodej nic nie jest a ja za nią sprzątał jej bałaganu nie będę, odwróciłem się więc i zszedłem na dół. Oczywiście nabiła sobie siniaka wielkości 50 groszy na prawej kości policzkowej, czyli tym co wystaje – normalne. Ogólnie dzieci (szczególnie te ruchliwe) siniaków mają dużo, więc nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Incydent wraz z groźbą od razu został zgłoszony przez nas telefonicznie w PCPR Tarnów, żeby był ślad w papierach, zresztą jak każdy poprzedni. Ze dwa-trzy dni później młoda przestała się smarkać i kaszleć, więc wróciła do przedszkola. Gdybym wiedział co wytnie to bym jej nie puścił.
Cisza przed burzą.
Dotrzymała obietnicy, powiedziała, że ją uderzyłem. Niewątpliwie praworęczny mężczyzna uderzając dziecko w twarz nabije mu siniaka wielkości drobnej monety na prawym policzku. Kto mnie zna, ten wie jak wyglądam, gdybym to dziecko uderzył tak jak opisała, to wizyta zakończyłaby się w szpitalu, no ale to szczegół, taki całkowicie nic nie znaczący. No i siniak byłby na lewym a nie prawym policzku. Też szczegół. Panie przedszkolanki nijak nie dały po sobie poznać czegokolwiek, jak zawsze oschłe i wstrzemięźliwe w kontaktach nic się nie odezwały. I tak minął jakiś czas i nagle dzwoni telefon z PCPR – właśnie dostaliśmy informację, że została wszczęta procedura niebieskiej karty wobec was, możecie nam powiedzieć o co chodzi? No pewnie bym i mógł powiedzieć o co chodzi gdybym sam wiedział!
Wyszło na to, że przedszkole złożyło zawiadomienie na policję, do sądu i kuratora że biję dzieci.
Z czym takie oskarżenie się wiąże:
- konieczność udania się na tzw „zespół interdyscyplinarny” i złożenia wyjaśnień
- konieczność wizyty w sądzie (nie wiem jak z tym jest z rodzinami biologicznymi, tu sprawa była o dziecko w RZ)
- wizyta dzielnicowego w domu raz w miesiącu
- wizyta z GOPS/MOPS w domu raz w miesiącu
- wizyta z PCPR w domu raz w miesiącu
- wizyta kuratora sądowego w domu co dwa tygodnie
- wiele innych niedogodności i pomiatanie
I w sumie tylko do dzielnicowego w tej sprawie nie mam nic (pozdrawiam serdecznie pana Marka w tym miejscu), robił co mu kazano a jego wizyty były bez sensu, bo nie ma uprawnień do rozmowy z dziećmi czy czegokolwiek, ot wchodzi do domu, nie ma w nim meliny? Nie ma. Trzeźwi? Trzeźwi. No to co tam u was i to wszystko. A cała reszta? No cóż, to nie tak powinno wyglądać.