Wiosna 2021 – pół kraju zamknięte, drugie pół się boi, szczęście, że jestem współwłaścicielem około 100m drogi dojazdowej do trzech kolejnych domów, więc dzieci orały asfalt nie wychodząc z podwórka w zasadzie całymi dniami – a to na rowerku, a to na rolkach, wrotkach, hulajnogach, szczęście, że pogoda dopisała.
No ale przyszedł ten czas, że przywlekliśmy to paskudztwo do domu, mnie wyłomotało ładnie, dwa tygodnie wyjęte z życiorysu a i miesiąc później wyjście po schodach w domu bez zadyszki stanowiło wyczyn. Żona przeszła łagodniej, a dzieci… kaszlnęły 2-3 razy i po sprawie. Tylko nudno.
Za to ile cyrków było jak trzeba było wymaz zrobić dzieciom… ło matko! Toć trzech chłopa brakło!
Po przezdrowieniu wzięliśmy dzieci na badania, okazało się, że dziewczynki nigdy (serio?!) nie miały robionych badań krwi. Tu też było dość ciekawie za pierwszym razem, bo jeszcze jak 5-latkę przytrzymam, tak 8-latka jest już większa i ma więcej pary.
Przy okazji badań krwi powychodziło kilka ciekawych rzeczy, które tłumaczyły zauważone przez nas wcześniej objawy, a które powinny być leczone zdecydowanie wcześniej niż dopiero po tylu latach tułaczki dzieci.
Wspominałem już o przepuklinie u młodej? Wspominałem. W pieczy zastępczej przebywała od 2,5 roku, z taką przepukliną jaką widziałem musiała chodzić co najmniej rok (zdaniem chirurga który ją pierwszy raz zobaczył), u nas pierwszy termin na zabieg miała mieć po 4 miesiącach, niestety się rozchorowała, następny po kolejnych 2, i tu znów kaszlała. Docelowo udało się to załatwić w wakacje i już jest cacy. Na prawdę to takie trudne było? Nie żeby coś, ale przed nami KAŻDY opiekun brał kasę za opiekę nad dziećmi, ale po co się starać i dbać o ich zdrowie, prawda?