Ja go tylko uderzyłam

Długo zastanawiałem się jak ująć to co chcę przekazać, bo to co będę opisywał doprowadzi mnie w końcu do metaforycznej sytuacji gdy będę stał nad piłą i będę miał zdecydować którą nogę sobie uciąć. Ten wpis jest bardzo ważny dla całości kontekstu i tego co stanie się później, niestety tu popełniliśmy pierwszy błąd, ale z drugiej strony nie mogliśmy za bardzo postąpić inaczej. Postaram się niczego nie pominąć, choć pewnie mi nie wyjdzie.

Będzie więc ściana tekstu. Gratuluję tym, którzy przeczytają całość.

Nienawidzę cię i chcę, żebyś nie żył!

Pewnego pięknego marcowego dnia (5.3.2022) młodsze dzieci zostały zabrane przez moją mamę na Drogę Krzyżową dla dzieci, podczas drogi do kościoła młodsza z dziewczynek (starsza wraz z synem pomagała mi w domu przygotować wszystko do lazanii) powiedziała do mojego młodszego coś ciekawego:

Nienawidzę cię i chcę żebyś nie żył!

Oczywiście mama przekazała nam info przekazując dzieci, więc obserwowaliśmy dzieciaki lepiej niż zawsze, jednak, jak się okazało, i tak za słabo…

Byliśmy w kuchni, kończyliśmy przygotowywać składniki obiadu, maluchy goniły się za ścianą, w salonie, nagle z salonu dobiegł wrzask i zawodzenie a z salonu wybiegła młodsza z dziewczyn wspominając, że tylko uderzyła młodego, bez jakiejkolwiek skruchy, emocji, niczego. No ok, tłuką się w sumie cały czas, niestety zbagatelizowałem efekty dźwiękowe, bo młody w przedszkolu nauczył się wymuszać płaczem i testuje, ale poszła do salonu moja siostra, która akurat przyjechała tego dnia na łikend do nas (i chwała jej za to). Gdy zawołała mnie spanikowana to już wiedziałem, że coś będzie bardzo nie tak…

Krew, krew, duuuużo krwi!

Okazało się, że złamała mu na potylicy lidlowe hula-hop (to zakładane na jedną nogę), nie żeby coś, ale tam był centymetr plastiku! Do tego to kauczukowe kółko działa przecież jak młotek w takim wypadku.

Wspomniane hula-hop po złamaniu

Młody stracił na chwilę przytomność, krew była wszędzie: na ścianie, na sofie, na podłodze, to, że on był w niej cały umazany już pomijam. Natychmiast wezwaliśmy karetkę, bo krew cały czas mu się lała, starsza z dziewczynek uciekła do swojego pokoju i bała się wyjść.

Karetka była szybciutko, chyba ze 4 minuty im zeszło, obmyli mu potylicę, założyli opatrunek i siateczkę uciskową, pojechaliśmy do szpitala we dwóch, pierwsze co: rtg czaszki czy czasem nie jest pęknięta – na szczęście nie była. Chirurg obadał, stwierdził, że młody jest ma tyle młody, że nie trzeba szyć bo się to zrośnie, ale zostajemy na obserwacji jeszcze kilka godzin, bo maluch jest średnio ruchliwy, na szczęście po kolejnej godzinie mu przeszło i zaczął łazić po krzesłach w poczekalni… a potem truć o bajki na telefonie (a skąd on wiedział, że ja tam mam netflixa?!) – znaczy: będzie żyć!

Rana na głowie znajdowała się dokładnie na środku czaszki jakieś 1,5-2 cm powyżej kłykcia potylicznego, czyli gdyby dostał trochę niżej mogłoby być bardzo ale to bardzo nieciekawie.

Ze szpitala wyszliśmy po 21.

W tzw. międzyczasie żona dostała krwawienia i z podejrzeniem poronienia trafiła do tego samego szpitala ale na położnictwo… no cud miód, co jeszcze może pójść nie tak?! Na szczęście okazało się, że tylko postraszyło i dziecku nic nie jest. Chociaż jedno do przodu. Żona wyszła ze szpitala około 18 z lekami na podtrzymanie.

No ale w domu obiad nie zrobiony – siostra zadzwoniła po braciszka naszego kochanego i razem dokończyli robienie lasagne robiąc przy tym totalny rozpiernicz w kuchni bo nie wiedzieli gdzie co jest a nikt nie wpadł na to, żeby zapytać trójki dzieci, które zostały w domu… Muszę się przyznać, że sos beszamelowy to mi tego dnia nie wyszedł.

Poprosić o pomoc PCPR w Tarnowie, to jak strzelić sobie w kolano!

Podczas pobytu w szpitalu żona poinformowała o sytuacji PCPR w Tarnowie i poprosiła o rodzinę pomocową dla młodszej z dziewczynek. W obecnej chwili potrzebowaliśmy czasu dla siebie żeby sobie poukładać to co się stało, żeby zasięgnąć porady specjalistów co z tym dalej robić i jak postępować, żeby obmyślić po prostu plan na to co dalej, bo przecież takie zachowania zagrażają każdemu z domowników. Poniżej przedstawiam konkretny tekst jaki poleciał mailem do PCPR w Tarnowie, jest to o tyle ważne, że później pojawią się kłamstwa w temacie tego czego my właściwie chcieliśmy i dlaczego dziecko zostało przez nas przerzucone do rodziny pomocowej.

Czas ten był też potrzebny młodszej, aby kontynuując psychoterapię bez poczucia, że ma z kim konkurować, to miała być taka trampolina dająca jej siły na poradzenie sobie z nową sytuacją.

O dziwo PCPR w ciągu 15 minut zorganizował nowy dom dla dziewczynki, nie chciało mi się wierzyć, no ale ok, dobrze! Błąd! Wcale nie dobrze, bo to właśnie, że poprosiliśmy w tym miejscu o pomoc spowodowało późniejszą lawinę wypadków, która do teraz (1.07) trwa i nie wygląda, że skończy się dobrze, a cierpią na tym dzieci, te właśnie dzieci, dla których dobra ta cała szopka trwa tyle czasu!

Ale do rzeczy: po wyjściu ze szpitala moja żona spakowała rzeczy młodszej z dziewczynek i wraz z moim bratem pojechała zawieźć ją do rodziny pomocowej (zawodowe pogotowie rodzinne) mieszkającej około 10 km od nas, pani Agata obecna na miejscu wysłuchała jej opowiadań i tego czego może się spodziewać, nie wyglądała jakby miała bagatelizować sprawę, ale po dojściu do psychoterapii padło stwierdzenie, że nie będzie nigdzie jeździć, bo kto jej za to odda. Kierowniczka PCPR w Tarnowie przytaknęła tylko dopowiadając, że póki nic się nie będzie działo to nie ma po co kontynuować!

No gratuluję podejścia! To jest to dobro dzieci o którym się tyle mówi! To jest profesjonalne podejście do sprawy opieki nad dziećmi! I teraz będą rzygi: To JA, osoba, której nikt nie płaci za opiekę nad dziećmi, dbam o nie jak o swoje i staję na rzęsach, żeby je wyprowadzić na prostą a tu osoba, której płacą za opiekę i która zajmuje się tym zawodowo mówi mi takie rzeczy?! Do tego dochodzi niepoparta niczym kwestia przerwania psychoterapii, a na podstawie czego? Na podstawie tego, że póki problem nie daje objawów, to go nie ma! Żona próbowała tłumaczyć, że psychoterapia jest potrzebna, że możemy płacić za nią i jeździć nadal, tylko żeby jej nie przerywać, i wiecie co? Przerwano psychoterapię jako niepotrzebną, za zgodą PCPR Tarnów, kierowniczki i Pani z rodziny pomocowej, a w brew rodzinie zastępczej z OP i specjaliście który psychoterapię prowadził. Dochodzimy tu do momentu gdzie osoby bez wykształcenia kierunkowego (psychologia, psychoterapia) przeciwstawiają się uznanej specjalistce w dziedzinie RAD, obecnej psychoterapeutce dziecka.

Zaskakującym jest fakt, że trochę wcześniej psycholog z PCPR Pani Patrycja przyznała, a wraz z nią część kadry z działu pieczy zastępczej, że nie mają bladego pojęcia jak pracować z takim dzieckiem i to my mamy większe doświadczenie w tym zakresie niż oni (Serio? Ludzie którzy mają dzieciom pomagać?). Wracamy tu do punktu w którym ludzie bez podstawowej wiedzy z zakresu RAD i dysocjacji osobowości, podejmują decyzję o konieczności kontynuowania terapii, a chwilę później również o tym czy dziecko z RAD potrafi stworzyć poprawne relacje oraz o siostrzanych więziach (wbrew temu co czuje i mówi starsze dziecko oraz psychoterapeuta). Wybiegając lekko w przyszłość, jak się możecie spodziewać nic dobrego z tego nie wyjdzie. W tym miejscu również pojawia się solidne podejrzenie o to, że i starsza ma odmianę RAD, oraz, że relacja siostrzana jest bardzo zaburzona o ile w ogóle jako taka istnieje.

Dlaczego takie wnioski i podejrzenia? Starsza z sióstr widząc co się dzieje zamknęła się w pokoju, po powrocie żony ze szpitala udało się im chwilkę porozmawiać i po tej rozmowie uśmiech wraca na usta starszej dlaczego bo ona nie jedzie do rodziny pomocowej tylko młodsza. Dziewczyny się nawet ze sobą nie pożegnały (żadna tego nie chciała, ani wtedy ani później). W chwili wyjazdu ogromny oddech ulgi jaki wydobył się z piersi starszej był, aż przerażający (tak my też traktowaliśmy je jak rodzeństwo z zbliżonymi do normalnych więziami choć starsza wielokrotnie sugerowała, że traktuje młodszą jak kule u nogi za którą ją ciągną, jak młodsza coś zrobi), jednak ta scena dobitnie pokazała nam jak bardzo się mylimy.