O problemach słów kilka. Dlaczego tak a nie inaczej? Bo to najbardziej obrazowe i zbliżone do stanu faktycznego. Gdy dziewczyny przyjechały do nas chyba jeszcze pierwszego wieczoru żona zapytała się w żartach młodszej czy jest aniołkiem, odpowiedź ją zaskoczyła całkowicie: „Ciocia mówiła na mnie diabeł wcielony”. Tak powiedziało całkiem poważnie jeszcze nawet nie 5-letnie dziecko!
Po miesiącu miodowym w trakcie którego ujawniły się pewne niepokojące zachowania i wakacjach problemy przybrały na sile:
- materiałowy „regał” na zabawki został pocięty nożyczkami (a byliśmy pewni, że wszystkie zostały zniesione do kuchni i zamknięte w szafce)
- malunki na ścianach koło łóżka, pod łóżkiem, na meblach, na podłodze
- parkiet, parapet i ściany wypaćkane klejem brokatowym
- poodrywane listwy przypodłogowe
- obcinanie sobie włosów (a ona piękne włosy miała – długie i gęste)
- siostrze też, gdy tamta spała
- ściana wymazana kupą
No żyć nie umierać!
Jest ich tam więcej!
Ponadto dziecko kazało do siebie mówić używając innego imienia. Ogólnie to obcując z nim można było odnieść wrażenie, że czasem rozmawia się z inną osobą. Początkowo było to słabo widoczne, jakieś lekkie przebłyski, no ale że mamy dzieciaka w domu na co dzień to zostały zauważone. Postępowały z czasem i nabrały wyrazistości. W pewnym momencie doszło do tego, że zapytana jak ma na imię przeprowadziła dialog sama ze sobą ustalając kim jest, trochę to upiorne było… Wyszło na to, że (wedle słów dziecka) pod kopułą było ich znacznie więcej, prócz dziecka właściwego były jeszcze 3 dziewczynki o różnych imionach (Róża, Iga i Raula ) oraz jeszcze kilka, których imion jeszcze nie znała – były za słabe. Z własnych obserwacji natomiast wyszło mi, że Róża jest osobą silną, agresywną i zdecydowaną oraz mnie nie lubi, Iga mnie kocha a z Raulą nie miałem okazji porozmawiać. W późniejszym okresie nauczyliśmy się też rozpoznawać kiedy dziecko się „przełączało” między nimi – zmieniał się sposób mówienia, seplenienia, chodzenia i wzrok… Gdy patrzyło się w oczy Róży – tam nic nie było, kompletnie nic, żadnych uczuć. Wiem jak to brzmi, ale mi wcale do śmiechu nie było. Długo szukaliśmy pomocy w końcu trafiliśmy do pani Urszuli Turyny – psychoterapeuty dla dzieci z traumami – była pierwszą osobą, która nie patrzyła na nas jak na wariatów, wysłuchała nas na spokojnie, zadała kilka pytań z których wynikło, że wie o czym my mówimy, jest nadzieja! Teoria była taka, że każda trauma powoduje rozszczepienie dziecka na kolejny fragment, umysł w ten sposób stara się zamazać czy przykryć to, czego nie chce pamiętać a terapia powinna dziecko scalić i dać możliwość przepracowania trudnych wspomnień.
Eliminować należy rokosze i konkurencję
Co ciekawe większość problemów zanikała gdy mała była z opiekunem sam na sam. Wtedy to było złote i idealne dziecko! Roześmiana, rozpeplana, ciekawa świata, bardzo pomocna chętna do nauki wszystkiego co się jej zaproponowało. Dodać tu muszę, że młoda jest bardzo inteligentna, bardzo szybko się uczy, jazdę na rowerze od zera załapała w jedno popołudnie do tego stopnia, że kolejnego dnia śmigała już całkowicie sama mając jedynie problem przy zatrzymaniu.
Większość, ale nie wszystkie, raz jadąc właśnie na terapię młodej zachciało się zabawy w samochodzie – wypięła się z fotelika i zaczęła zasłaniać żonie oczy na autostradzie – no fajna ta zabawa…
Natomiast gdy w okolicy była „konkurencja” w postaci innego dziecka (bardzo ważne: zamieszkującego w domu), jej podejście do świata zmieniało się diametralnie – była bardziej nerwowa, często dokuczała innym, robiła się agresywna, zupełnie jakby inteligencję i energię przekierowała na walkę o uwagę opiekuna.
W późniejszym okresie ja też stałem się konkurencją. A konkurowałem z dzieckiem o uwagę mojej żony. Kilkukrotnie czułości w postaci całusa czy przytulenie zakończyło się kopniakiem w nogę, moją kochaną nóżkę.
Nie znam się na RAD!
Udaliśmy się też po pomoc do psychologa z PCPR Tarnów – pani Patrycji, w naiwności swojej wierząc, że skoro pracuje w instytucji, która powinna mieć z problematycznymi dziećmi styczność bardzo często będzie nam w stanie cokolwiek podpowiedzieć. Niestety pani Patrycja rozłożyła ręce i powiedziała wprost, że ona się na RAD nie zna i nic nam nie podpowie (polecam zapamiętać to stwierdzenie, będzie jeszcze użyte później). Z całym szacunkiem, ale RAD jest znany już na tyle długo, że młody psycholog mógłby się trochę dokształcić, prawda? Tym bardziej, że opracowań naukowych w tej dziedzinie nawet w naszym języku jest całkiem sporo, sam z takich korzystałem aby zrozumieć co się dzieje i w mojej ocenie – wiem o tym więcej niż ona.